Sword of the Necromancer zaczyna się niezbyt oryginalnie. Dzielny rycerz próbuje pomóc swojej ukochanej. Wchodzi więc do labiryntu i znajduje potężny miecz. Brzmi sztampowo? To tylko pozory. W tym miejscu warto zaznaczyć, że drugie zdanie tego akapitu jest nie do końca prawdą. Rycerz jest rycerką (panią rycerz, bo rycerzyca zdecydowanie odpada) o imieniu Tama, która chce wskrzesić Koko. Nie wiem, kto wymyślał te imiona, ale po polsku brzmią średnio. Niemniej, Koko zmarła, a dzielna Tama próbuje w jakiś sposób przywrócić do życia. W labiryncie znajduje miecz, ale ten, zamiast szerzyć dobro, pozwala na nekromancję. Jak inne popkulturowe dzieła pokazały, to nigdy nie kończy się dobrze. Scenariusz mimo dość interesującego punktu wejściowego jest najwyżej poprawny. Twórcy nie postarali się przy wymyślaniu historii i w konsekwencji nie byłem zainteresowany kolejnymi wydarzeniami. Wpływ na to ma również forma podawania nam fabuły, czyli przerywniki filmowe. Te składają się ze ścian tekstu i jednego obrazka w tle. Gdyby wszystkie trzymały poziom intra, byłoby cudownie, a tak nie sposób odnieść wrażenia, dorzucono je na siłę. Już lepiej byłoby zrobić je na silniku gry, chociażby jak w Children of the Morta.
Na szczęście główne danie, czyli rozgrywka, jest świetna. Początkowo znajdujemy tytułowy miecz nekromanty, który oprócz zadawania podstawowych obrażeń ma jeszcze jedną właściwość – potrafi wskrzeszać wrogów. Wystarczy pokonać dowolnego z nich i przycisnąć „A” nad jego ciałem. Jeśli mamy wolne miejsce w podręcznym ekwipunku, to nasz nowy sojusznik zajmuje jedno z nich. Po wezwaniu (te kosztuje jedną jednostkę many) walczy z nami ramię w ramie. Niestety mamy bardzo ograniczoną liczbę sojuszników. Zakładając, że będziecie używać tylko miecza, możemy przywołać tylko trzy postacie. Ktoś teraz powie, że trzech sojuszników to naprawdę dużo i nie wie, na co ja narzekam. Jednak przywołańce mają dwie konkretne wady. Po pierwsze, dość szybko umierają, przez co większa potyczka potrafi ukatrupić nam cały oddział. Po drugie, nie sposób nimi dobrze zarządzać. Pojawiają się i walczą, jakby byli zwykłymi bohaterami niezależnymi. Nie da się wydawać im rozkazów, by odwrócić uwagę czy zmienić styl i taktykę ataków. Często rotujemy składem naszej drużyny i nie przejmujemy się tym, kto za nami podąża.
Jeśli nie chcemy przywoływać nieumarłych, to w lochach znajdziemy dodatkowe bronie, magiczne księgi i mikstury. Ich skuteczność jest dyskusyjna, ale to rogue-like i jestem przyzwyczajony do losowych sytuacji. W tym miejscu muszę przejść do mojego marudzenia z pierwszego akapitu. W momencie, gdy dostałem do recenzji Sword of the Necromancer, gra nie posiadała kilku znaczących ułatwień, które pojawiły się w późniejszych aktualizacjach. W podstawowej wersji mieliśmy tylko trzy miejsca w ekwipunku, a wszelkie przywołane potwory czy znalezione przedmioty znikały po naszej śmierci. Najnowsza łatka zmienia balans gry i dodaje dodatkową torbę na przedmioty oraz możliwość ułatwienia gry poprzez zmianę powyższych ustawień. Możemy zaznaczyć, że chcemy, by nie przepadały nam przedmioty i bądź poziom postaci po śmierci. Dodano nawet trzy poziomy trudności, co jest bardzo miłym rozwiązaniem nie tylko dla wiecznie zabieganych recenzentów, ale też zwykłych graczy. Grę można ułatwić sobie, grając z drugim graczem, który w przypadku naszej śmierci może nas podnieść z jednym punktem życia.
Oprawa graficzna nie trzyma już tak wysokiego poziomu. Dwuwymiarowe obiekty są tylko znośne. Po zobaczeniu tej gry nie sposób powiedzieć, że jest ładna. W najbardziej zawoalowany sposób mogę powiedzieć, że oprawa jest poprawna. Da się na nią patrzeć bez wykrzywiania ust, ale poza intro nic nie było mnie w stanie podczas gry zachwycić. Jak już wspomniałem wcześniej, jest ono bardzo ładne. Reszta wygląda tak, jakby zespołowi grafików zabrakło w którymś momencie nieco talentu. Wielka szkoda, bo gry z gatunku rogue-like już nie raz udowodniły, że da się z oprawy wycisnąć wiele, nawet korzystając z pikseli.
Sword of the Necromancer ostatecznie traktuję jak dobrego „rogalika”, który traci na brzydkiej oprawie graficznej. Przed zakupem obejrzyjcie jednak dłuższy fragment rozgrywki. Jeśli oprawa wizualna Wam nie przeszkadza, to kupujcie śmiało. Spędzicie wiele godzin na świetnej zabawie.
Plusy
- wysoka grywalność;
- możliwość dostosowania poziomu trudności;
- ciekawa mechanika wskrzeszania.
Minusy
- niezbyt ładna oprawa wizualna
Kod do recenzji otrzymaliśmy od wydawcy, firmy Grimorio of Games.
